niedziela, 25 stycznia 2009

Śniadanie ekhm kolacja mistrzów...

Po pierwsze primo,pragnę donieść,że Salvador Dali ma się dziś całkiem dobrze. Leżakuje,od czasu do czasu przemierzy faunabox w celu rozprostowania stawów.Stąpa ostrożnie ,wciąż spoglądając w stronę pokoju...bada czy przypadkiem nikt nie czai się na jego drugie jajo.Zbudował sobie dziś w jego obronie zasieki z papierowych ręczników,pracował nad tym pilnie noc całą.Rano,kiedy przybyłam z moim super ekstra spryskiwaczem,przyglądał mi się bacznie czy gdzieś zza plastikowego rozpylacza wody zbawiennej, nie wychyla się pan weterynarz z paskudnym metalowym skalpelem,który bezceremonialnie pozbawił go 1/2 męskości.Wydaje się jednak,że przwzwyciężył niechęć do mnie i po dwóch krawych atakach zdołaliśmy dojść do kompromisu : ja zachowam kończyny,on pozostałe jedno jajco.Odkładamy na bok broń białą,ostrą,zęby i skalpele.

Znając jednak płeć męską jestem przygotowana ,na jak to mówią anglosasi "revenge", więc spodziewam się ,że lada dzień dopadnie mnie gangrena,ręka sama odejdzie,albo co najmniej zaatakuje mnie w nocy szczep nieznanych dotąd bakterii hodowanych przez Salviego specjalnie na tą okazję.W każdym razie,na wypadek,gdybym miała odejść i zapłacić za haniebny czyn wobec "jajec" Salviego donoszę,że dziewczęta na dzień dzisiejszy mają się świetnie.

Poczyniłam również pewne obserwacje,a mianowicie w gadzim świecie nie obowiązują diety. Odnotowałam,że jedna Frida jest w stanie zjeść więcej w ciągu jednego posiłku ,aniżeli Salvi konsumował na podwieczorek i kolacyjkę razem wzięte.A Tamara? Ta to ma spust. Z powodu ich zapotrzebowania na jedzenie zaczęłam dziś z uwagą śledźić kurs dolara...niewykluczone,że czeka mnie wyjazd na saksy w celu utrzymania tej mojej gadziej familii.
Śniadanie mistrzów? Dobre sobie żarty,toż to spotkanie na szczycie corocznych zwycięzców na największego pochłaniacza hotdogów rodem z "Hameryki".

Ja tu subtelny obraz E.Maneta na dzień dobry,jak to sobie intelektualiści i bohema niezobowiązującą przekąszą,dziubną kawałeczek pychotki,ot tak troszeczkę.Delicje tyci tyci.Tymczasem mamy do czynienia ze zjawiskiem,zdecydowanie lepiej zilustrowanym przez fotografię przedstawiającą ordynarny,ociekający tłuszczem plebs.A najlepiej przed telewizorem,z Colą i zdecydowanie w rozkosznie opiętej utytłanej,siateczkowej koszulinie bez ramiączek.Koniecznie pamiętającej czasy Mundialu 74 .Ach to gadzie życie.

ps.
Salvadora staram się nie niepokoić.Stąd nie ma zdjęć.Wolę nie nadużywać jego dobroci,skoro tylko wybaczył -niech mu się nie narażam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz