poniedziałek, 5 stycznia 2009

Nowy Rok.



4 styczeń to data,która niejednokrotnie spędzała mi sen z powiek,nie dość,że dni kilka po Nowym Roku (co samo w sobie ma dość symboliczny wymiar) -to do tego moje własne urodziny.Ćwierćwiecze.Pamiętam,że w wieku 13 lat myślałam,że ta liczba jest najgorszą, jeśli chodzi o wskaźnik przeżytych na ziemskim padole lat.Ale im więcej ich upływa,tym każdy rok wydaje się jeszcze bardziej irytujący,nawet jeśli nie jest wyrażany za pomocą dwóch cyfr stanowiących liczbę uznawaną za pechową.Co gorsza, zewsząd dochodzą wieści,że rok 2009 ma być gorszy od 2008,więc myślę sobie,że jest to bardzo przygnębiająca prognoza.To zupełnie,jakby przepowiedzieć dzieciom organizującym zawody w zjeździe na reklamówce po śniegu...że śniegu nie będzie.Desperaci pewnie będą zjeżdżać po trawie,a że każdy z nas ma w sobie coś z desperata- to pewnie jak na ludzi przystało będziemy się "siłować" przez następnych kilkaset dni by jakoś przetrwać.Taka ludzka natura.

A skoro już piszę o wysiłku .
Dokładnie 1 stycznia Salvi przeszedł wylinkę,ma wyczucie.



Tym samych w Nowy Rok wkracza w nowym garniaku,z niezłymi perspektywami...(dwie partnerki).Proces zrzucania skóry jest dość męczący,na szczęście nie jest jednoznaczny z obrastaniem w piórka :)(rozumianym dwojako oczywiście)
. I tak wkraczamy w 2009-on z nowymi kropkami,ja z nowymi zmarszczkami i przypadłościami.Czyli jak co roku.

Grafika pochodzi od Andy Callahan.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz